Jeśli chcecie mnie wesprzeć to zapraszam do kupna mojego poradnika "Jakim jesteś Makiem?".

Kenia – dzień 1 – Cannabis, Coke, Hera, Mariszka

· Wojtek Pietrusiewicz · 27 komentarzy

– Jambo jambo1! My name is Bond. James Bond, – usłyszałem za plecami, ale zanim zdążyłem zareagować …

– Hi! I’m Bob Marley. What’s your name?

Oto Beach Boys. Plaga kenijskich plaż. Z jednej strony bardzo im współczuję – są przede wszystkim biedni i szukają jakiegokolwiek sposobu na zdobycie klienta. Z drugiej – jakikolwiek pobyt na plaży staje się bardzo uciążliwy.

Beach Boysi dopadają swoich przyszłych klientów zaraz przy wejściu na plażę. Wiedzą dokładnie kiedy następuja „zmiana warty” w hotelu i nawet z jakiego kraju pochodzą wczasowicze. Skąd? Nie mam pojęcia. Unikają obsługi i straży hotelowej jak ognia. Dopadają obcokrajowców prawie jak szarańcza, ale jednocześnie mają swoje zasady – każdy kolejny czeka, aż poprzedni się wygada i dopiero wtedy próbują swoich szans. Każdy ma też coś innego do zaoferowania. Od hebanowych kawałków drewna w kształcie serce lub prostokąta, z napisem „Jambo” oraz „Kenya” i zostawionym miejscem na imiona szczęśliwej pary, aż do wszelkich Safari, gdziekolwiek byśmy sobie takiej wyprawy nie zażyczyli.

Panowie-nagabywacze-biznesmeni są tak natrętni, że nie zniechęca ich absolutnie nic. Sam starałem się dla nich być jednocześnie miły, ale i stanowczy – uroku oraz zdolności poznawania słabości swojej ofiary zdecydowanie im nie brakuje. Przede wszystkim szukają punktu zaczepienia, rozmawiając z nami w ojczystym języku – polskim, niemieckim, angielskim oraz kilku, których prawdopodobnie nie wyłapałem. Co więcej, po polsku znają naprawdę dużo słów i umieją konstruować podstawowe zdania. Najbardziej rozbawił mnie jednak fakt, że przy pierwszym „ataku”, pytają się „ofiary” o imię. To imię jest później przez nich rozpowszechniane wśród swoich pobratymców w iście szalonym tempie. Żałuję, że to nie ja przedstawiłem się jako James …

Pomimo pięknych hoteli i jednych z najpiękniejszych plaż jakie w życiu widziałem, Kenia jest krajem skrajnie biednym. Jeszcze nigdy nie byłem w porównywalnym miejscu. Przy slumsach, przez które przemieszczaliśmy się autobusem, najgorszy zakątek Brooklynu to raj na ziemi. Ludzie śpiący na ulicach, przy samej drodze. Bezdomni poruszający się po ciemku, szukając jedzenia w śmietnikach. To widoki znane w prawie każdym kraju na świecie, ale nie na taką skalę. Nie przy domach zbudowanych z kilku kawałków ryflowanej blachy, w których znajduje się jeden pokój i świeczka oraz brak jakichkolwiek mebli. Gdzie za łóżko służy kilka kartonów. A te z żarówkami i prądem? To luksusowe wille w porównaniu. Serce się kraja na te widoki i dlatego ciężko rozmawiać i odmawiać Beach Boysom. Starają się zarobić, opowiadając o tym jak nauczyli się rzeźbić w szkole podstawowej. Tłumaczą jak nie mieli pieniędzy na dalszą edukację, więc musieli się zająć „biznesem”. Kontrą są oczywiście bujdy przez nich wymawiane, mające zachęcić do zakupu. To ludzie pełni sprzeczności, którzy kłamią i manipulują, aby zarobić na chleb. Jednocześnie są przy tym bardzo mili i zawsze uśmiechnięci. Zachwalają też swój kraj w co drugim zdaniu i zachęcają do poznania jego uroków poprzez Safari czy nawet kąpiel w oceanie. To plaga wczasowiczów, ale za niektóre rzeczy trzeba po prostu zapłacić cenę, aby żyć w zgodzie z sobą.

Najzabawniejsza była jednak była sytuacja, w której przez kilka minut na plaży zostałem sam. Wszyscy akurat pośpieszyli się na śniadanie lub na wycieczkę lokalnym dhow. Otóż otoczyło mnie trzech panów, którzy jeszcze przed minutą oferowali wspomniane hebanowe plakietki i płynnie, bez zmiany barwy głosu, jego tempa, ani nawet wyrazu twarzy – no może poza bardziej intensywnym spojrzeniem – zaoferowali tytułowe towary w niemałych ilościach. „Mariszka” była pierwsza. Widząc moje lekko uniesione brwi i uśmiech w kąciku ust powtórzyli, dla pewności, „cannabis”. Widząc jedynie coraz większe rozbawienie w moich oczach, natychmiast wyciągnęli cięższą artylerię w postaci kokainy i „hery” – nawet je całkiem sprawnie po polsku wymawiali.

– One gram? Two? It’s no problem, – poinformował mnie Bob Marley.

Podziękowałem – zdecydowanie preferuję to co oferuje Marley, którego słucham za pomocą mojego iPoda.

  1. Cześć, cześć.

Chcesz zwrócić mi na coś uwagę lub skomentować? Zapraszam na @morid1n lub na forum.