Grzegorz Marczak na Antywebie poruszył dzisiaj bardzo ciekawy temat — różnice w podejściu do pewnych tematów pomiędzy dziennikarzami tradycyjnymi, a bloggerami czy też „dziennikarzami online.” Grzesiek nie wyciąga jakoś specjalnie daleko idących wniosków ze swoich przykładów, a szkoda. W kontekście ostatnich debat, jedną z których świetnie podsumował Paweł na Playrze, doszedłem do wniosku, że zdecydowanie preferuję czytać online’owych autorów „niezależnych” niż profesjonalistów, z pewnymi wyjątkami.
Bloggerzy mają jedną ogromną przewagę nad tradycyjnymi dziennikarzami — tematy, na których się skupiają, wynikają z pasji i zainteresowania, a nie przymuszenia. To nie tylko prowadzi do lepszej znajomości danego zagadnienia, ale również pozwala im się czuć jak ryba w wodzie, w swoim naturalnym środowisku, gdzie nie obawiają się jakiegoś fuckupu i gdzie potrafią wyciągnąć z danego tematu najważniejsze informacje. Oczywiście umiejętności pisania i wysławiania się są ważne, ale nie da się ukryć, że element pasji, zainteresowania czy zafascynowania to tajemniczy składnik, którego tak często brakuje. Jak nie macie najmniejszego pojęcia o czym teraz mówię, to obejrzyjcie sobie „No Reservations” z Catherine Zeta-Jones.
Po drugiej stronie ogrodzenia, jak to organizatorzy wszelakich konferencji sobie upodobali, stoją dziennikarze „starej daty.” Wyjadacze, którzy muszą pieszo pokonywać kilometry po mieście, czatować w bramach i stosować najprzeróżniejsze sztuczki, aby dotrzeć do sedna sprawy. Muszą oczywiście posiadać broń i współpracować z zaprzyjaźnionym policjantem lub, w najgorszym wypadku, detektywem. Dziennikarze śledczy zostali nie raz genialnie przedstawieni przez Hollywood — ostatnia taka rola przypadła Russellowi Crowe w „State of Play.” Film jest jednak jedynie skróconą formą, która zazwyczaj pomija te wszystkie nudne chwile, których jest zapewne jeszcze więcej niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. To właśnie dzięki takim ludziom powstała niesamowita powieść na łamach New Yorkera, opowiadająca o jednym jedynym mężczyźnie, którego działania znacząco wpłynęły na historię całego państwa. To również szokujący zwrot akcji, do którego udało się dotrzeć dziennikarzowi, a którego nigdy nie spodziewałbym się. Takich artykułów, od których nie można oderwać oczu i które czyta się z zapartym tchem jest mało — stanowczo za mało. Udaje mi się dotrzeć do nich raz na kilka miesięcy — może gdybym prenumerował większe ilości magazynów to wyglądałoby to inaczej … W każdym razie ostatni bestialski gwałt i mord, o którym czytałem w Esquire, wstrząsnął mną i wiarą w podstawowe wartości u ludzi.
Dziennikarstwo tradycyjne ma również inne oblicza — to nudne, to w którym trzeba opisać dziurę na ulicy Iksowieckiej, przeprowadzić wywiad ze ZDiKiem, sklecić do kupy zussammen kilka akapitów, aby całość została odrzucona przez naczelnego, bo zabrakło miejsca, a temat dotyczył jedynie małej garstki osób. Z góry uprzedzam, że nie mam najmniejszego pojęcia jak wygląda życie prawdziwego dziennikarza i pomimo, że mieszkam niedaleko sporej redakcji, nie będę marnował im czasu, aby móc jaśniej napisać dwa zdania. Nie wątpię jednak, że przebić się jest ciężko, a pewnie większość artykułów jest odrzucana, co może bardzo negatywnie wpływać na motywację. W szczególności może to dotyczyć młodych ludzi, którzy pełni zapału ukończyli odpowiednią szkołę, gdy nagle ich dziesiąty z rzędu artykuł trafia do kosza. Z drugiej strony uczy to wytrwałości i potrzebę wykonania solidnej pracy, tyle że właśnie zlecane tematy często nie leżą zupełnie w sferze zainteresowań piszącego i jest to widoczne po pierwszych dwóch zdaniach.
Pominąłem wiele ważnych aspektów, które dodatkowo rozróżniają obie strony barykady, ale poniekąd zgadzam się z twierdzeniem Pawła Opydo, że bloggerzy i dziennikarze nie są dla siebie nawzajem zagrożeniem. Uzupełniają się na wielu płaszczyznach, a w innych z kolei znacząco się różnią. W znacznej większości preferuję czytać interesujące mnie blogi i najbardziej żałuję, że nie ma centralnej bazy z listą najciekawszych artykułów wybieranych spośród tych kilkuset milionów blogów na świecie. Jednocześnie absolutnie fascynują mnie takie artykuły jak chociażby pierwszy przykład z New Yorkera — nie jestem też w stanie sobie wyobrazić ile researchu musiał wykonać autor przed jego napisaniem. Wiem ile czasu poświęcam na własne sprawdzanie faktów i czuję się mniejszy niż mrówka przy Davidzie Grannie.
Szacunek.
Chcesz zwrócić mi na coś uwagę lub skomentować? Zapraszam na @morid1n lub na forum.