Jeśli chcecie mnie wesprzeć to zapraszam do kupna mojego poradnika "Jakim jesteś Makiem?".

Technologia myśląca za nas

· Wojtek Pietrusiewicz · 6 komentarzy

To był kolejny długi dzień w pracy. Udało mi się wyjść dopiero o godzinie 18:00, po długich walkach z moim szefem – Władkiem. Znowu zażądał niemożliwego, chcąc wymusić na mnie i moim zespole dokończenie projektu, który został rozplanowany na następne dwa miesiące. Chciał go mieć na koniec dnia.

– Jakub! Nosz… dlaczego jeszcze nie skończyliście?! – wrzasnął na całe piętro, z grymasem na twarzy.

Nawet nie raczyłem odpowiedzieć… odwróciłem się do niego plecami. – Baran… – pomyślałem i poprosiłem swoją asystentkę o napisanie e-maila. Na ekranie na biurku otworzył się program, a Jennifer komputerowym głosem zachęciła mnie do jego podyktowania. Załączyłem jeszcze przy okazji prezesa w wiadomości – może przynajmniej Władek da mi spokój na kilka dni.

Wsiadłem do windy, która zwiozła mnie na parter i wyszedłem przed budynek. Skręciłem następnie w lewo i stanąłem obok szerokiej bramy, która po paru minutach się podniosła. Wewnątrz stało moje Maserati Quattroporte, dostarczone przed paroma sekundami z czeluści automatycznego parkingu – jednego z pierwszych, jakie powstały we Wrocławiu. Drzwi się otworzyły i wsiadłem do niego.

Pierwszą piosenką był „The Pretender” Foo Fighters. Kiwnąłem głową z aprobatą – potrzebowałem dzisiaj trochę klasyki, aby rozładować emocje dnia.

– Dzisiaj sam pojadę, dzięki – powiedziałem po zajęciu wygodnej pozycji i wykonałem gest dwoma palcami, od lewej do prawej, w powietrzu przed dotykowym ekranem na środkowej konsoli. Z głośników natychmiast popłynęła muzyka – ewidentnie byłem w bojowym nastroju, bo pierwszą piosenką był „The Pretender” Foo Fighters. Kiwnąłem głową z aprobatą – potrzebowałem dzisiaj trochę klasyki, aby rozładować emocje dnia. Ruszyłem z piskiem opon, driftem pokonując parking i wyjechałem na autostradę w kierunku mojego domu. Godzina była jeszcze młoda, więc lawirując pomiędzy samochodami, postanowiłem dzisiaj rozpakować paczkę, która wczoraj do mnie dotarła.

Zbliżając się do mojego domu, samochód powiadomił go o naszej prędkości i spodziewanej porze dotarcia na miejsce. To samo oczywiście zrobił po wyjechaniu z firmy – precyzja przewidywanego czasu przyjazdu w tamtym przekazie nie była tak istotna, ponieważ jego celem było tylko włączenie podgrzewania wody oraz podniesienie temperatury we wszystkich pomieszczeniach. Nowszy przekaz miał natomiast na celu otworzenie bramy wjazdowej w odpowiednim momencie. Skręciłem na podjazd, a brama właśnie kończyła się otwierać. LED-owe światła wyznaczające granice podjazdu kolejno się zapalały, gdy się do nich zbliżałem, a brama garażu zamknęła się za mną po zaparkowaniu. Zgasiłem silnik, wysiadłem i zamknąłem Maserati, a następnie poszedłem pod prysznic odświeżyć się po całym dniu.

Wchodząc do łazienki, zrzuciłem z siebie wszystkie ciuchy – garnitur trafił na wysięgnik na ścianie, który przetransportuje go do szafy lub do punktu odbioru rzeczy dla pralni, jeśli czujniki w nim zamontowane wyczują, że nie jest już świeży, a bielizna i koszule trafiły do kosza na brudy, który natychmiast schował się w ścianie i po zebraniu pełnej pralki automatycznie je wypierze. Udałem się w kierunku prysznica, który włączył deszczownicę na moją ulubioną o tej porze roku temperaturę. Kilkanaście minut później byłem już na dole, w salonie i czekając na powrót mojej żony, dorwałem się do oczekującej paczki.

Nowy aparat kupiłem kilka dni temu na aukcji. Usiadłem przy stole i poprosiłem o świeży sok z pomarańczy – kuchnia natychmiast przystąpiła do jego wyciskania i po chwili pełna szklanka stała obok mnie. Wziąłem tylko jeden, ale za to duży łyk, odstawiłem ją na bok i przyłożyłem kciuk do czytnika na paczce. Poprosiła mnie jeszcze o przyłożenie oka, aby mogła potwierdzić moją tożsamość poprzez przeskanowanie siatkówki laserem. Pudło samo się otworzyło, a w nim leżał mój zakup.

Był to wyjątkowy egzemplarz sprzed kilku dekad, konkretnie z 2012 roku – piękna Leica M Monochrom w kolorze czarnym z 35-milimetrowym obiektywem Summilux-M.

Był to wyjątkowy egzemplarz sprzed kilku dekad, konkretnie z 2012 roku – piękna Leica M Monochrom w kolorze czarnym z 35-milimetrowym obiektywem Summilux-M. Zawsze fascynowałem się fotografią i starałem się co kilka miesięcy wymieniać soczewki na nowszy model, aby mieć w nich zamontowane najnowsze matryce oraz aby mieć poprawioną optykę. Niedawno postanowiłem poznać początki fotografii oraz nauczyć się wywoływać zdjęcia samemu – stąd ten zakup. Wziąłem Leicę do rąk i… wyświetlacz na jej tylnej ściance pozostał czarny. Z lekkim zdziwieniem przyłożyłem palec do czegoś, co nazywano wtedy spustem migawki. Żadnej reakcji. Przyłożyłem wizjer do oka… nadal nic. Wkurzony, odłożyłem Leicę na bok, akurat w momencie, w którym moja żona weszła do mieszkania.

– Cześć, kochanie! – krzyknęła zadowolona i dała mi dużego całusa. – Widzę, że bawisz się już nową zabawką! Podoba ci się?

– Niestety – burknąłem – wygląda na to, że jest zepsuta. Nie włącza się ani na odcisk palca, ani na skan siatkówki oka.

– Nie martw się, Kuba, ugotuję ci twoje ulubione danie dzisiaj – odparła, próbując uśmiechem złagodzić mój zawód. Odwróciła się w kierunku kuchni i powiedziała – Stek z wołowiny argentyńskiej, średnio wysmażony, z puree z batatów oraz grillowanymi warzywami. Dwie porcje.

Następnie podeszła do Leiki, przesunęła przełącznik z pozycji „Off” na „On” i puściła mi oko.

Spojrzałem z niedowierzaniem na tylny wyświetlacz. Działał. Przyłożyłem oko do wizjera i mrugnąłem. Brak reakcji.

– Spróbuj wcisnąć spust migawki – zasugerowała, czekając na swoją szklankę świeżego soku.

Nacisnąłem jedyny przycisk, który naturalnie układał się pod prawą ręką. Na ekranie pojawił się napis „Brak karty.” Odłożyłem aparat na stół, od razu żałując, że zachciało mi się poznawać tak prymitywną formę fotografii. Karta?! Po co!?

Spojrzałem jeszcze raz do pudełka, a na dnie leżał kabel z końcówką, którą dobrze pamiętałem. Pokazywano ją w podstawówce na lekcjach historii – „kabel zasilający, służący do dostarczania prądu urządzeniom poprzez gniazdo elektryczne”. Rozejrzałem się po kuchni i nagle zdałem sobie sprawę, że gniazdka elektryczne zostały wyeliminowane przed dwoma dekadami… wraz z wprowadzeniem automatycznie i bezprzewodowo ładujących się akumulatorów.


Ten artykuł oryginalnie ukazał się w magazynie Connected nr 1/2014.

Connected-2014-05-cover

Chcesz zwrócić mi na coś uwagę lub skomentować? Zapraszam na @morid1n lub na forum.