Najnowsze narzędzia do tworzenia książek elektronicznych, zaprezentowane przez Apple wczoraj, są rzeczywiście przełomowe pod wieloma względami. Zaadaptowano mechanizmy i workflow znany z pakietu iWork, a w szczególności Pages i Keynote. Cały proces twórczy jest banalny i ma to jedną ogromną zaletę — pozwala skupić się na tworzeniu zamiast obsługi programu. Jeśli jednak spodziewacie się, że iBooks Author zastąpi Wam InDesign to mylicie się — nie tędy droga.
iBooks Author jest owszem za darmo, ale osobny chcące wykorzystywać go do publikowania własnej twórczości muszą niestety ponieść cenę: decydują się na wydawanie swoich książek wyłącznie w iBookstore, dając zarobić Apple 30% od każdej sprzedanej sztuki. Nie wolno im, zgodnie z licencją, sprzedawać książek stworzonych za pomocą tej aplikacji w żadnych innych sklepach. Mogą natomiast oddawać je za darmo (również w iBookstore).
IMPORTANT NOTE:
If you charge a fee for any book or other work you generate using this software (a “Work”), you may only sell or distribute such Work through Apple (e.g., through the iBookstore) and such distribution will be subject to a separate agreement with Apple.
Aplikacja jest darmowa — rozumiem tok myślenia Apple. W końcu, dlaczego mają rozdawać tak atrakcyjne narzędzie, aby ludzie tworzyli i sprzedawali swoje książki na innych platformach, z których Apple nie ma żadnych korzyści? Jest jednak jeden element układanki, który mnie się zdecydowanie nie podoba:
PLEASE READ THIS SOFTWARE LICENSE AGREEMENT („LICENSE”) CAREFULLY BEFORE USING THE APPLE SOFTWARE. BY USING THE APPLE SOFTWARE, YOU ARE AGREEING TO BE BOUND BY THE TERMS OF THIS LICENSE. IF YOU DO NOT AGREE TO THE TERMS OF THIS LICENSE, DO NOT INSTALL AND/OR USE THE SOFTWARE.
Akceptuję licencję w momencie, w którym zaczynam używać iBooks Author. To tak jakby dealer, sprzedając mi samochód, wrzucił na siedzenie swoją licencję, w której jest napisane, że muszę wymieniać świece i olej u niego jeśli używam samochodu. To tak jakby sklep, w którym kupiłem lampę, napisał na kartce papieru, że muszę u nich kupować żarówki jeśli ją włączam. Nie podoba mi się to. Uważam, że przed uruchomieniem aplikacji powinno pojawiać się okno, w którym trzeba potwierdzić powyższe, aby kontynuować jego uruchamianie. Ważniejsze jest jednak to, że Apple de facto ma władzę nad tym co możemy zrobić z książkami stworzonymi przez nas samych. To mniej więcej odpowiednik Adobe zabraniającemu nam sprzedawać zdjęć obrobionych w Lightroom w innych miejscach niż ich własnym sklepie — oczywiście gdyby LR był za darmo.
Oczekuję, że jeśli tworzę cokolwiek, niezależnie czy oprogramowanie, które do tego wykorzystuję jest darmowe czy nie, to mogę z moimi własnymi treściami robić co mi się podoba. Nie kojarzę jeszcze żadnej sytuacji, w której twórca oprogramowania wprowadzałby takie ograniczenia, poza specjalistycznymi narzędziami. Z drugiej jednak strony — aplikacja jest za darmo, a konkurencja w tym sektorze bardzo silna. Najlepszy ekosystem ma obecnie Amazon i niewątpliwie Apple nie chce pomagać mu poprzez wspieranie autorów, którzy będą publikowali swoje dzieła w ich sklepie. InDesign w końcu kosztuje 3.909 PLN w angielskiej wersji na OS X lub niecałe 2.900 PLN za polski odpowiednik — tak swoją drogą to zupełnie nie rozumiem tej rozbieżności.
Pamiętajmy też, że Apple nie zarabia krocia na swoich internetowych usługach — iTunes Store i App Store. Nie dopłaca też do interesu, to prawda, ale ich głównym celem jest zapewnianie treści dla użytkowników kupujących ich hardware. Te sklepy napędzają sprzedaż tego na czym Apple zarabia najwięcej — iUrządzeń oraz Maków. Podejrzewam, że z finansowego punktu widzenia, podobnie sprawa wygląda z iBookstore i Apple musi dbać o to, aby utrzymać swoją markę. Bardzo podobnie wygląda sytuacji w przypadku programistów korzystających z Xcode — środowisko jest za darmo, ale publikacja swoich dzieł wymaga podpisania aplikacji przez Apple oraz opłacenia rocznego abonamentu. Różnica jedynie polega na tym, że aplikacje na iOS nie mogą być za darmo dystrybuowane w inny sposób. A iBooks mogą. Może to stąd na kontrowersja?
Pozostaje nam teraz czekać i patrzeć jak sytuacja się rozwinie. Czy ten model zostanie zaakceptowany przez wydawców? Czy wzrośnie liczba osób korzystających z dobrodziejstw self-publishing? A jak Wy się na to zapatrujecie?
Chcesz zwrócić mi na coś uwagę lub skomentować? Zapraszam na @morid1n lub na forum.