Leica wczoraj zaprezentowała dwa nowe modele, przy czym jeden z nich należy ująć w cudzysłów. Przede wszystkim zrezygnowano z numerków po magicznej literce M. Od teraz nazywana tylko jako „Leica M”, żeni nowoczesną technologię z klasyczym dalmierzem. Kręci video, ma podgląd rejestrowanego obrazu na tylnym LCD, który schowano za Gorilla Glass … Interesująca filozofia, ponieważ nowe funkcje są dodatkiem, z którego tradycjonaliści nie muszą korzystać, a może to przyciągnąć firmie nowych klientów. To co jednak mnie najbardziej fascynuje, pomimo że mnie to kompletnie nie interesuje, to kwestia plastyki rejestrowanego przez nią i te cudowne obiektywy, materiałów video.
Drugi model, M-E, to z kolei tańsza wersja wychodzącego model M9, ciutkę odkurzona. Ten model powinien być zdecydowanie bardziej interesujący dla większości – jego nowa, niższa cena wynosząca $5.450 jest atrakcyjniejsza od kosztującej $6.950 M-ki.
W zeszyłym tygodniu spełniłem jego ze swoich marzeń – zrobić pierwsze zdjęcie Leiką. Pod moje palce trafił zresztą nie byle jaki model, bo mój ulubiony M9-P. Pomimo wielu wad serii M, jest w nich coś co przyciąga i nie pozwala oderwać się od tej nieokreślonej magii. Oto i one …
Mam teraz tylko nadzieję, że pierwsze nie będzie ostatnim.
Chcesz zwrócić mi na coś uwagę lub skomentować? Zapraszam na @morid1n lub na forum.