Grzegorz Marczak:
Zainstalowałem więc aplikacje mobilną, przepraszam – Apple zainstalowało mi ją na siłę wraz z nową aktualizacją. Pewnie za chwilę zaraportują, że mają 100 milionów użytkowników Apple Music i fanboje zaczną pisać o pogromie Spotify.
Prędzej 500 milionów, biorąc pod uwagę, że sprzedano ponad miliard urządzeń z iOS. Zainstalowana aplikacja to jednak nie to samo co zatwierdzona przez użytkownika subskrypcja.
Tymczasem to, co zobaczyłem, jest jakimś żartem programistów. To musi być żart lub dowcip, bo przecież niemożliwe, aby to Apple stworzyło aplikacje w której preferencje muzyczne ustala się klikając na ekranie w ruchome bąbelki. Prawda, że to żart?
Bo to nie Apple stworzyło to UI tylko Beats. Dobrze, że Grzesiek jest tego świadomy.
Idźmy jednak dalej – wchodzę do ustawień, których praktycznie nie ma i widzę, że mam dodanych do ulubionych 38 wykonawców. WTF? Na liście są nazwiska których nie znam. Rozumiem, że to tak na dobry początek? Dobrze, że nie wrzucili mi jeszcze do ulubionych U2.
Prawdopodobnie chodzi mu o Connect. Prawdopodobnie dlatego, że ma w opcjach włączoną funkcję „dodaj wykonawców automatycznie”. Skoro jednak nie zna tych nazwisk to raczej nie interesuje się muzyką i tym samym nie będzie tam wchodził. Jaka to więc różnica?
Już po 20 minutach zorientowałem się, gdzie są playlisty. Łatwo nie było, bo interfejs zmienia się dość dynamicznie, powodując, że zgubi się w nim prawie każdy. Płaskie, kwadratowe grafiki, jakieś listy z pojedynczymi pozycjami, listy wewnątrz list. Wszystko jest po prostu wymieszane i pomieszane tak, że z aplikacją możemy spokojnie spędzić długie godziny na jej poznawaniu.
Dwadzieścia minut na znalezienie przycisku? Dynamiczne UI? Grzesiek chyba ma inną aplikację niż ja. Oraz problemy z liczeniem czasu – znam go przecież i nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek potrzebował takiej ilości czasu na znalezienie playlist. Gump… Forest Gump ogarnąłby to w trzydzieści sekund.
Skończyłem testować Apple Music. Podobno jakość muzyki mają lepszą – podobno, jeśli ktoś usłyszy różnicę. Biblioteką muzyczną raczej nie wygrywają – chyba, że ktoś naprawdę słucha Taylor jakiejś tam…
Pełny profesjonalizm.
Full disclosure: Miałem ofertę (taką za mamonę) opisania Apple Music w negatywnym świetle. Nie skorzystałem z niej.
P.S. Jako że niektórzy ewidentnie nie zrozumieli powyższego, napiszę to jasno: komentarz o ofercie dotyczy tylko mnie, a nie Grześka. Jest tu w związku z rozmowami między innymi z Twittera z zeszłego tygodnia.


Chcesz zwrócić mi na coś uwagę lub skomentować? Zapraszam na @morid1n lub na forum.