Jeśli chcecie mnie wesprzeć to zapraszam do kupna mojego poradnika "Jakim jesteś Makiem?".

Recenzja Kindle Paperwhite – 152 dni później

· Wojtek Pietrusiewicz · 10 komentarzy

To już drugi Kindle w naszym domu. Pierwszym był ten starszy o generację lub dwie, czasami zwany Kindle Classic lub 4… lub Kindle 4 Classic. Uwielbiałem go i ewidentnie przypadł też mojej Żonie do gustu, ponieważ zarekwirowała go dla siebie. Sam radziłem sobie z iPadem i aplikacją Kindle oraz iBooks, ale przed wyjazdem na Goa zdecydowaliśmy kupić drugiego, a iPada zostawić w domu.

Wszystkie moje obawy o ekran okazały się niepotrzebne.

Największą różnicą względem Classica jest dotykowy ekran. Wcześniej Amazon wkładał technologię rozpoznającą dotyk opartą o podczerwień, co powodowało, że sam ekran był głęboko osadzony w ramce. Jego użytkownicy również raportowali, że średnio to wszystko dokładne i wygodne, a ja chciałem koniecznie mieć fizyczne przyciski na obudowie, również po to, żeby nie brudzić tłuszczami z paluchów słów na kartce… err… ekranie. Przy zakupie Paperwhite nie było już wyboru – mogliśmy co prawda kupić model starszy, ale nie jestem fanem takiego postępowania. W tej generacji był dotykowy ekran, wykonany w technologii, której zdecydowanie bliżej do iPada. Na dodatek, trafiła się okazja za przyzwoitą kwotę, na kilka tygodni przed pojawieniem się drugiej generacji Paperwhite, którego wyposażono w jeszcze lepszy ekran. Dammit!

blogPW1_7595_2000px

Minusem również są zwiększone gabaryty urządzenia i jego waga.

Nowszy model niewątpliwie jest lepszy – potwierdza to wiele niezależnych recenzji. Swojego jednak nie mam zamiaru już wymieniać, bo mija się to z celem, ale chwilami zastanawiam się czy starszego Classica nie podmienić właśnie na nowszy model. Niezależnie, wszystkie moje obawy o ekran okazały się niepotrzebne. Po pierwsze, świeci na tyle dobrze, że nie przeszkadzają mi jego niedoskonałości – to w końcu urządzenie za kilka stówek, a nie kilka tysięcy. Po drugie, przerzucanie kartek jest całkiem wygodne i ekran nie brudzi się tak bardzo. Niestety czasami jednak zostanie jakiś odcisk, a to denerwuje. Cóż – coś za coś. Kolejnym minusem jest fakt, że trzeba ręcznie regulować jego jasność – podkręca się ją delikatnie w ciemnym pomieszczeniu oraz prawie na maksa w jasnym, teoretycznie wbrew logice, dopóki się nad tym nie zastanowicie lub nie zobaczycie jak to działa. Zdecydowanie chciałbym tutaj zobaczyć automatyzacją, abym nie musiał o tym myśleć. Minusem również są zwiększone gabaryty urządzenia i jego waga. Różnica względem starego to 44 gramy – 169 vs. 213. Brzmi jak niewiele, ale w praktyce, przy kilkugodzinnych sesjach z książką, jest to wyraźnie zauważalne. Na koniec zostawiam największy minus, którym jest krótszy czas pracy na baterii jeśli dużo korzystamy z podświetlenia w rejonie wartości maksymalnych. W praktyce i tak da się wyciągnąć od dwóch do trzech tygodni, więc nie jest źle, a na wyjeździe musiałem do ładowarki w tym samym czasie podłączyć oba Kindle – z i bez Paperwhite. Miesiąc jednak brzmi sporo lepiej, szczególnie jak się wyjeżdża na trzy tygodnie… bo odpada kolejny kabel do spakowania.

W wielu sytuacjach z Classiciem kończyło się na albo na jego odłożeniu, albo szukaniu jakiegoś źródła światła.

Pomimo powyższego, jestem absolutnie zachwycony Paperwhitem z kilku prostych powodów. Mogę czytać jak jest zgaszone światło. Mogę też to robić, gdy jest go mało. Wygoda tego rozwiązania zdecydowanie niweluje wady, bo pamiętam jak w wielu sytuacjach z Classiciem kończyło się na albo na jego odłożeniu, albo szukaniu jakiegoś źródła światła. Nigdy nie byłem fanem dodatkowych światełek, które ludzie montowali do swoich Kindle. To trochę jak montować sobie te tanie paski LEDowe do samochodu – kicz. Teraz jednak mogę wygodnie czytać niezależnie od pory dnia, tego gdzie jestem, a przy umiejętnym sterowaniu podświetleniem, nie budzę też nikogo.


Przypominam, że Kindle warto kupować tylko od Amazona lub od autoryzowanych resellerów – tylko w ten sposób mamy dostęp do ich świetnej gwarancji, gdzie najpierw wysyłają nowego Kindle, a potem martwią się co zrobić ze starym. Dzięki temu zostajemy bez „książki” najwyżej kilka dni, a nie kilka tygodni jak to ma miejsce w przypadku osób, które samodzielnie importują je z USA.

Chcesz zwrócić mi na coś uwagę lub skomentować? Zapraszam na @morid1n lub na forum.