Na lotnisku krajowym w Mumbaju spotkaliśmy bardzo interesującą osobę. Ten fakt okazał się prawdą znacznie później, ponieważ w pierwszej chwili byłem przekonany iż to najzwyklejszy „bezdomny”, który z jakiegoś bliżej nieokreślonego źródła ma pieniądze na podróżowanie, które co prawda nie jest drogie, ale tylko dla przeciętnego zjadacza chleba. Zdania Iwony na jego temat nie znałem, ale to właśnie ona zamieniła z nim pierwsze słowa…
Dach lotniska w Mumbaju.
Bilety do Panaji z Mumbaju kupiliśmy za około czterysta złotych… w obie strony… dla dwóch osób. To nie są duże pieniądze, nawet dla przeciętnego Polaka. Gdybym mógł za tyle kupować bilety z Warszawy do Wrocławia i z powrotem (czyli za 200 złotych od osoby), to nie jeździłbym samochodem. Wyszłoby nawet taniej… Ale zboczyłem z tematu…
Nagle, jeszcze przed chwilą śpiący Nieznajomy podniósł się, wyciągnął głowę z kaptura kurtki i zapytał się nas czy lecimy na Goa.
Ten człowiek nie wyglądał na osobę, która w tej chwili miała przy sobie dwieście złotych. Nie wyglądał jakby miał przy sobie dwadzieścia złotych. Miał jednak na sobie jeansy, t-shirt, koszulę, polar i kurtkę. Na stopach miał bliżej nieokreślone sportowe buty do biegania, bardzo mocno wybrudzone czymś co wyglądało na piasek z plaży. Gdy go pierwszy raz zobaczyliśmy to jeszcze spał na swoim plastikowym, czarnym i bardzo niewygodnym fotelu. Skupiliśmy swój wzrok na meczu krykieta, którego stopień ważności oceniłbym na podobny do Olimpiady, a przynajmniej na to wskazywała ilość oglądających go na sali odlotów. Nagle, jeszcze przed chwilą śpiący Nieznajomy podniósł się, wyciągnął głowę z kaptura kurtki i zapytał się nas czy lecimy na Goa. Iwona przytaknęła, a on w odpowiedzi burknął (Iwona twierdzi, że poprosił; utrzymuję swoje), abyśmy go obudzili jak rozpocznie się boarding.
Reklamy Apple na lotnisku w Mumbaju.
Otóż Pan z Kopenhagi, którego imienia w końcu nie poznaliśmy, zbudował sobie własny szałas na drzewie.
Niedługo później udałem się na poszukiwania Winstona Churchilla i oczywiście przegapiłem to znajdujące się trzydzieści metrów dalej, ale za to zwiedziłem pół lotniska. Po powrocie zastałem wspomnianego „bezdomnego” na rozmowie z Żoną – obudził się i widocznie uznał, że przełamał wcześniej lody swoim skacowanym bełkotem. Zapytał się nas dokąd jedziemy i jakie mamy plany, a my powiedzieliśmy mu, że jeszcze nie wiemy, ale szukamy miejsca z małą ilością turystów, gdzie nie zdzierają z gości. Zaproponował południową plażę, której nazwa zaczyna się na literkę ‚t’ (nie zapamiętaliśmy jej), na której są bungalowy, schowane w lesie, ale cen to on nam nie poda. Otóż Pan z Kopenhagi, którego imienia w końcu nie poznaliśmy, zbudował sobie własny szałas na drzewie, dzięki czemu zostaje mu więcej pieniędzy na taki styl życia.
Nie bez zdziwienia zapytaliśmy się co trzeba robić, aby móc w ten sposób żyć.
Zapytaliśmy się go na jak długo przyjechał, a on bez zastanowienia odpowiedział, że sześć miesięcy każdego roku spędza na Goa, a pozostałe sześć w domu. Nie bez zdziwienia zapytaliśmy się co trzeba robić, aby móc w ten sposób żyć. Otóż, jak się dowiedzieliśmy, jest to więcej niż proste – wystarczy mieć duże mieszkanie w Kopenhadze, które się w tym czasie wynajmuje. Klienci sami pchają się drzwiami i oknami, a ogłoszenie wystawia się w internecie. A przez pozostałe pół roku? Robi się dokładnie to samo, tyle, że tylko dwa pokoje przeznacza się na wynajem.
Zaskakująco minimalistyczne bramki na lotnisku krajowym w Mumbaju.
Jegomość przy okazji przypomniał sobie o sytuacji z zeszłego roku, kiedy to właśnie stał nago w wodzie, po pas, gdy nagle spostrzegł (…) Dopiero po chwili zrozumiał, że chodziło o dużą, ciemną płetwę wystającą nieopodal z wody.
Pan z Kopenhagi w tym momencie lekko się rozmarzył, bo wspomniał iż co roku mówi sobie, że już więcej na Goa nie wróci, ale za każdym razem ponownie przyjeżdża i spożywa stanowczo za dużo napojów wysokoprocentowych. Ewidentnie cieszyła go też jego miejscówka na ‚t’, ponieważ przez tamtejsze pustki może się nago opalać i kąpać – jest to generalnie zabronione na Goa; dziewczyn topless ani plaż naturystycznych tutaj nie znajdziecie w każdym razie. Jegomość przy okazji przypomniał sobie o sytuacji z zeszłego roku, kiedy to właśnie stał nago w wodzie, po pas, gdy nagle spostrzegł turystę na rowerze wodnym. Już samo to było dziwne, ale widział, że ten do niego coś krzyczy. Dopiero po chwili zrozumiał, że chodziło o dużą, ciemną płetwę wystającą nieopodal z wody. Okazało się, że najprawdziwszy i przy okazji całkiem sporych rozmiarów rekin kręcił się po okolicy, a został zwabiony przez rybaków, którzy rozstawili sieci z krwawiącą przynętą (nie znam się na rybołówstwie, uprzedzam z góry). Uszedł z życiem i bez żadnych strat.
Lotnisko Dabolim, 30-40 kilometrów od Panaji.
Opowiadał nam jak to wczoraj wieczorem jeszcze był na imprezie na Goa, a dzień później obudził się w Mumbaju.
Na sam koniec swojego opowiadania, z pewnym żalem opowiadał nam jak to wczoraj wieczorem jeszcze był na imprezie na Goa, a dzień później obudził się w Mumbaju. Nie pamiętał absolutnie niczego, ale był przekonany, że za psikusem stali jego znajomi, z którymi balangował. Stąd właśnie jego dzisiejsza obecność na lotnisku. Cóż – cokolwiek się rzeczywiście stało, jego zapach przynajmniej potwierdzał, że alkohol lał się strumieniami.
Po chwili znowu położył się spać, a my, zgodnie z obietnicą, obudziliśmy go zanim samolot odleciał.
Chcesz zwrócić mi na coś uwagę lub skomentować? Zapraszam na @morid1n lub na forum.