Google wczoraj opublikował krótki artykuł na swoim oficjalnym blogu, informujący o nadchodzących zmianach. Większość developerów straci dostęp do CalDAV, Google Voice dla Blackberry przestanie być wspierany od przyszłego tygodnia, Snapseed dla Windows i OS X został wycofany ze sprzedaży oraz Google Reader zostanie zamknięty z dniem 1/07/2013. Co?!? Snapseed!? Po jaką cholerę zatem piszesz o Readerze? Już śpieszę wyjaśnić …
Wikipedia o RSS – RSS – umowna rodzina języków znacznikowych do przesyłania nagłówków wiadomości i nowości na wybranych przez użytkownika RSS stronach. Wystarczy dodać daną stronę (musi ona obsługiwać system RSS) do czytnika RSS. Wszystkie w większym lub mniejszym zakresie bazują na XML-u. Aby skorzystać z kanału RSS, potrzebny jest odpowiedni program, tzw. czytnik kanałów.
Uwaga – Poniżej będę używał dwóch słów: Reader i Reeder. To pierwsze odnosi się do Google Readera, a drugie do aplikacji trzeciej. To nie to samo.
Trochę historii
RSS to najlepsze co się przydarzyło internetowi od jego powstania. Zanim jednak pojawił się Reader od Google, było kilka mniej lub bardziej interesujących rozwiązań. Zostały jednak zabite przez produkt Google i tym samym rozwój w tej dziedzinie zakończył się zanim pojawiły się innowacje. W swoim stylu, Google najpierw zabiło konkurencję, a potem przestało rozwijać produkt. Całość stagnuje od kilku ładnych lat. Dopiero iOS ponownie rozwinął ten rynek, na którym jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać aplikacje, które starały się przedstawiać nam nasze subskrypcje w atrakcyjnej formie. Ten rynek rozwija się do dnia dzisiejszego i “każdy dzień” przynosi ciekawe rozwiązania. Google Reader ma jednak jedną niezaprzeczalną zaletę – jest w chmurze. Jeśli to zestawimy z faktem, że każdy klient, niezależnie czy jest na OS X, Windows, Android czy iOS łączy się z naszym jednym jedynym kontem, a całość synchronizuje się automatycznie niezależnie od platformy z jakiej korzystamy, to mamy zwycięzcę.
Czym jest RSS dla mnie?
Dzisiaj prawie wyłącznie czytam RSSy. Omijam szerokim łukiem wszelkie portale internetowe – odwiedzam je może raz w miesiącu, jak coś wyjątkowego wydarzy się na świecie. Subskrybuję na obecną chwilę ponad sto różnych blogów, serwisów, portali oraz innych źródeł informacji, które mnie interesują – wszystko od fotografii, poprzez motoryzację, aż do technologicznych tematów. RSSy mam zresztą podzielone na trzy kategorie: Must-read, Important oraz Casual. Nazwy, poza pierwszą, nie odzwierciedlają ich rzeczywistego przeznaczenia, ale tak je kiedyś dawno temu nazwałem i tak już zostało. Must-read to przede wszystkim prywatne blogi osób, których cenię i lubię czytać. Do Important trafiają większe źródła jak The Verge czy BGR. Casual to natomiast połączenie tematów, które z założenia czytam w wolnych chwilach dla przyjemności – w znaczącej przewadze wrzucam tutaj tematy fotograficzne i motoryzacyjne.
Do czytania swoich RSSów najpierw używałem samego Google Readera w przeglądarce. Następnie zacząłem korzystać z różnej maści nakładek – zdaje się, że nawet kiedyś o kilku takowych tutaj pisałem. Dopiero Reeder dla iPhone’a, iPada i OS X odmienił moje nawyki. Przed bardzo długi czas uważałem cały komplet za najlepszy możliwy zestaw “czytelniczy.” Od jakiegoś czasu jednak zmieniłem swoje nawyki, głównie dlatego, że Reeder 3.0 dla iPhone’a doczekał się odświeżenia, podczas gdy wersja na iPada nadal ma cyferkę 2.0 – wiem, że prace nad nową wersją trwają i nie mogę doczekać się kolejnego wydania. Niezależnie – Reeder wspiera mnóstwo pobocznych serwisów, z których korzystam w połączeniu z Google Readerem – na przykład Buffer. Niedawno zmieniłem jednak preferencje na iPadzie – korzystam teraz z Feedly, który to ma również bardzo przyjemny interfejs webowy i świetnie integruje się z Safari. Nie wątpię jednak, że wrócę do Reedera jak pojawi się nowa jego wersja oznaczona cyfrą 3.0.
Aplikacji do czytania naszych RSSów zapisanych w Google Readerze jest mnóstwo, lepszych lub gorszych, i każdy znajdzie coś dla siebie. To indywidualny wybór dostosowany do potrzeb danej osoby – znajdźcie taki, który odpowiada Wam. Wróć! Wstrzymajcie się! Reader zaraz padnie przecież i zabije rynek. Zabije? Niezupełnie …
Życie po Google Readerze
Wczoraj w nocy wróciłem akurat z nocnych konserwacji w bliżej nieokreślonym miejscu Warszawy – 300 metrów od ulicy Jasnej i 200 metrów od Hotelu Gromada – i przed snem jeszcze na chwilę uruchomiłem Twittera. Zwrot już wtedy trendował na Twitterze, pomimo że wybrano Papieża wcześniej tego dnia.
Dnia 1/07/2013 Google Reader zostanie wyłączony.
To będzie dzień, w którym stracimy w naszych czytnikach dostęp do naszych feedów oraz adresów stron internetowych, które tam zapisaliśmy. To będzie dzień, na którzy trzeba się zdecydowanie przygotować, przede wszystkim po to, aby nie stracić listy starannie dobieranych stron i autorów.
Gdy już zabraknie Google Reader, rynek w końcu ponownie rozkwitnie. Nie wątpię, że alternatyw będziemy mieli pod dostatkiem, włączając w to rozwiązania, które będą zamknięte, otwarte, gorsze, lepsze, darmowe i płatne. To właśnie będzie naszym największym problemem. Nadmiar platform, bo każdy będzie próbował zawojować tą niszę samemu. Niestety, tylko nieliczni to przetrwają. To błąd dla wszystkich, którzy chcą próbować oferować darmowe rozwiązania. Zdecydowanie lepszym pomysłem byłby okrągły stół dla zainteresowanych, gdzie rozszerzono by standard o nowe funkcje i możliwości, z którego następnie wszyscy mogliby korzystać. Obawiam się, że może się to skończyć tak, że każda kolejna platforma będzie trzymała nasze feedy jako zakładników, bez możliwości ich wyeksportowania, a każdy nowy czytnik przez nas zainstalowany będzie wymagał ich importu z listy z komputera.
Musi powstać standard w tej kwestii. Dobrym pomysłem jest oparcie go o Dropboxa – wystarczy wtedy tylko czytnikowi wskazać źródło naszej listy adresów i voilá.
Alternatywy dla RSS – już dzisiaj
Już dzisiaj możemy korzystać z wielu alternatyw dla RSSów. Alternatyw, z których już korzystamy, ale nie w ten sposób. Możliwości jest kilka.
To z pewnością najprostsze i najbardziej nowoczesne podejście do tematu, chociaż zdecydowanie mniej wygodne od dobrego czytnika RSS. Przede wszystkim potrzebujemy klientów Twittera, które potrafią synchronizować się pomiędzy sobą. Obecnie jest tylko jeden takowy, dostępny jednocześnie na OS X, iPhone’a i iPada – Tweetbot. Są również alternatywy w postaci produktów korzystających z Tweet Markera, ale ta usługa nie jest tak pewna.
Najwygodniej byłoby założyć sobie drugie konto, którym śledzimy osoby/strony/firmy/serwisy, które wklejają tylko linki do publikowanych artykułów. Moje własne @MakoweABC właśnie do tego służy. Podobnie zresztą @iMagazinePL czy @AndroidMagPL. Takich kont jest oczywiście mnóstwo i każdy większy portal czy serwis takowy posiada. Niestety, brakuje takowych dla wielu pojedynczych blogów i autorów, których sobie cenię, więc nie jest to rozwiązanie dla mnie.
Drugą metodą to stworzenie sobie listy w ramach swojego obecnego konta na Twitterze. Problem z listami jest taki, że nie są synchronizowane, więc trzeba mniej więcej pamiętać, gdzie skończyliśmy czytać. Tutaj macie mój przykład próby stworzenia kiedyś takiej listy – ta forma nigdy jednak nie przypadła mi do gustu.
Podobnie jak istnieje wiele kont służących jedynie do publikowania wszelakich linków do pojawiających się na stronach artykułów, tak samo na Facebooku praktycznie każdy ma swój fanpage. Wystarczy go śledzić, czy też ulubić, oraz ustawić danej stronie opcję, że chcemy, aby w naszym newsfeedzie pojawiały się wszystkie informacje z danego źródła. Niestety, nie lubię Facebooka. Nie dość, że jest ciężki to nie oferuje żadnej metody na synchronizację. No i nie każdy blogger ma fanpage …
Fever
Fever jest oprogramowaniem kosztującym $30 działającym na podobnej zasadzie co Reader. Różnica jednak polega na tym, że instalujemy go na własnym serwerze – czyli musimy takowy opłacać. To podnosi koszty. Co więcej – bardzo mało czytników RSS wspiera jego API. Z tego co się orientuję to obecnie jest to jedynie Reeder (hurrah!) oraz Sunstroke (którego nie znam). Fever ma też własny responsywny interfejs webowy, więc dostaniemy się do naszych danych z jakiejkolwiek przeglądarki internetowej.
Największą zaletą Fever jest fakt, że to nasz serwer i nasze dane. To my decydujemy co się z nimi dzieje i jaką będą miały przyszłość. Sam Fever ma natomiast kilka rewolucyjnych rozwiązań – koniecznie wpadnijcie na stronę podlinkowaną w poprzednim akapicie i zobaczcie sobie jak on dobiera nam tematy w danym dniu na podstawie tego jak są popularne. Geekowskie na maksa. Podoba mi się.
Zite
Są też rozwiązania w stylu Zite. Aplikacja jest nowym, dynamicznym zbiorem informacji, które się dostosowują do naszych zwyczajów na podstawie tego co czytamy, a czego nie. Aplikacja jest obecnie dostępna na iOS, WP7 i Androida. Niestety, korzystając z tego typu rozwiązań tracimy możliwość śledzenia naszych ulubionych autorów i niszowych bloggerów.
* * *
Pozostałe serwisy, które teoretycznie podpadają pod powyższą kategorię, znajdziecie poniżej.
Co się stanie z istniejącymi serwisami?
Wczoraj wieczorem, gdy czytałem timeline, to poza krzykiem i oburzeniem, pojawiło się sporo informacji, które uspokajają mnie – RSS nie umrze. Dopóki będzie chociaż jeden geek z nich korzystający, dopóty ktoś będzie próbował mu sprzedać spójne rozwiązanie. A przynajmniej chciałbym wierzyć, że tak będzie.
Feed Wrangler
Pierwszą dobrą informację sprzedał David Smith. Od paru miesięcy pracuje on nad następną generacją usługi dostarczania i synchronizowania nam RSSów, którą nazywa Feed Wrangler. Projekt jest już dosyć zaawansowany i podejrzewam, że po wczorajszej informacji, David przyśpieszy nad nim prace.
Reeder
Chwilę później pojawił się tweet od @Reederapp – uspokaja mówiąc, że Reeder nie umrze wraz z Google Readerem. Na obecną chwilę nie wiadomo jednak co to dokładnie oznacza. Nie wątpię jednak, że jest jakiś plan.
Feedly
Feedly, którego obecnie używam na iPadzie i Nexusie 4, wczoraj poinformował o tym jak będzie wyglądał proces migracji u nich. Od jakiegoś czasu pracuję nad projektem nazwanym Normandy, który jest w zasadzie klonem Google Readera. Ich własnym, zamkniętym klonem. Plusem tego rozwiązania jest to, że w momencie, w którym Reader zostanie wyłączony, Feedly gładko przejdzie na Normandy, które już dzisiaj trzyma nasze feedy RSS w swojej bazie.
Jak już wspominałem, na chwilę obecną Normandy jest zamkniętą platformą, ale jest światło na horyzoncie – zapraszają developerów do współpracy. W komentarzach pod wpisem piszą, że …
Yes. Once the API is stable and the system works as scale, we will open the API.
To obecnie wygląda na najlepsze rozwiązanie ze względu na stopień zaawansowania.
Flipboard wspiera import różnego rodzaju kont, w tym Facebooka i właśnie Google Readera. Na Flipboardzie mamy również możliwość założenia własnego konta, które będzie pamiętało wszystkie nasze ustawienia i preferencje. Dzięki temu nasz Flipboard wygląda dokładnie tak samo, niezależnie od platformy – iPhone, iPad czy Android. Niestety nie mają nic dla OS X na dzień dzisiejszy. W każdym razie, dzisiaj opublikowali informacje o tym co się stanie po zamknięciu Readera:
Today, Google announced it’s going to retire Google Reader. If the service has been an essential part of your media diet, don’t despair. Your Google Reader subscriptions will be safe on Flipboard.
Flipboard, po dodaniu do niego naszego konta Google Reader, zapisuje u siebie nasze feedy. Możemy też dodawać własne, bezpośrednio z bocznego paska. Pomimo, że Flipboard to świetne narzędzie to praktycznie z niego nie korzystam. Podobnie jak z Zite’a. Chyba po prostu mi nie leży, albo nie mogę sobie dobrać tak feedów do niego jakbym chciał. Flipboard jest oczywiście zamkniętym ekosystemem, z którego nie mamy możliwości eksportu naszych RSSów.
Reader na Github
Devon Govett kilkanaście godzin temu rozpoczął projekt nazwany Reader na Githubie. Jego celem jest zastąpienie API Google’a kompatybilnym rozwiązaniem open source’owym. Devon w readme napisał:
This project will be an attempt to create an API compatible replacement so those apps will continue to work by simply changing the API end point. I have no plans to build a frontend UI replacement, just the backend API.
Eksport naszych danych!
Zanim te wszystkie nowe rozwiązania się pojawią, warto pomyśleć o backupie naszych danych. Najlepszym rozwiązaniem jest w tym wypadku plik OPML, którego możemy uzyskać za pomocą Google Takeout, wraz z kilkoma innymi.
Przepis
- Udajemy się do naszego konta Google Reader.
- W prawym górnym rogu, pod naszym avatarem, na białym tle, klikamy w szare koło zębate i z listy wybieramy Ustawienia Czytnika Google.
- Przełączamy się na zakładkę Import/Eksport.
- Na dole wybieramy opcję Download your data through Google Takeout.
- Po przeniesieniu nas nas stronę Google Takeout, wybieramy opcję Reader w dużym prostokącie – możliwe, że będziecie musieli chwilę poczekać aż pojawi się napis “100%” w nim.
- Klikamy w Create Archive.
- Na tej stronie musimy poczekać około 30 do 60 sekund, dopóki nasz plik nie zostanie przygotowany.
- Klikamy w Download.
- Voilá!
* * *
Nie wątpię, że przyszłość RSSów jest zabezpieczona. Objawi się ona po prostu mniej lub bardziej otwartymi rozwiązaniami. Na początku zdecydowanie największym problemem będzie wybór odpowiedniej platformy. Nie wątpię też, że z niektórymi będą na początku problemy, szczególnie jeśli okażą się najpopularniejszą opcją i pojawi się tak dużo nowych użytkowników, że serwery klękną.
Na chwilę obecną najlepiej zapowiada się Feedly. Nie zmienia to jednak faktu, że planuję postawić Fever na własnym serwerze – przezorny zawsze ubezpieczony. Jeśli ktoś ma jakieś pomysły co do hostingu dla odpowiedniego serwera to dajcie znać w komentarzach. Wszystkie inne uwagi również mile widziane.
Chcesz zwrócić mi na coś uwagę lub skomentować? Zapraszam na @morid1n lub na forum.