Dzisiaj na Twitterze miałem interesującą, aczkolwiek krótką dyskusję na temat kulinarnych pyszności jakie można kupić w Ikei. Mianowicie rozchodziło się o hotdogi za zeta. Tak, za złotówkę. Jeśli dobrze pamiętam to jeszcze polecano mi łososia i torcik szwedzki, a Ikeę nazwano “lokalem gastronomicznym”. Wybaczcie, ale z lokalem gastronomicznym ma tyle wspólnego, co gejsza z prostytutką.
W życiu cenię sobie dobre rzeczy. Produkty dopracowane, stworzone z dbałością o szczegóły, funkcjonalne. Cenię sobie również dobrą kuchnię. Zauważcie, że napisałem “dobrą”, a nie “drogą”. Niby drobna różnica, ale tylko z pozoru. Można w końcu kupić hamburgera w McDonald’s za 2 zeta, a można pójść do Burger Bar i zapłacić 24. Stek za 30 PLN przeważnie będzie smakował gorzej niż taki za 70 PLN, ale wystarczy kupić dobrą argentyńską wołowinę1 i danie przyrządzić samemu. Tanio nie będzie, ale na pewno taniej niż w “dobrej” restauracji. Wreszcie można zamówić sobie w Tokio wołowinę z Kobe2 za $300–500 za maleńką porcję, ale można również … hmm … akurat w tym wypadku alternatyw raczej brak. Ale wiecie o co mi chodzi – niektórzy zadowolą się hamburgerem z McDonalda, inni kupią drogi obiad w restauracji, a jeszcze inni ugotują sobie wyśmienite danie za pół ceny. Najgorsze jest to, że Ci pierwsi wyjdą z fast-fooda zadowoleni, Ci drudzy mogą być zawiedzeni kucharzem, a trzecia grupa prawdopodobnie będzie wymieniała co mogła zrobić lepiej.
Mam wrażenie, że podobnie wygląda podział na ludzi, którzy doceniają komputery wyglądające jakby były żywcem wyciągnięte z lat 80-tych. Duże, brzydkie klocki stojące pod biurkiem lub ceglaste laptopy wykonane z trzeszczącego plastiku ich zwyczajnie satysfakcjonują. Ci ludzie są szczęśliwi, nie dążą do perfekcji i nie zależy im na tym jak coś wygląda. Możliwe też, że zakładają sandały na skarpety. Wbrew pozorom nie obrażam ich, pomimo że tak to brzmi – oni po prostu mają inne potrzeby, wymagania i co innego jest dla nich ważne.
Wszyscy jesteśmy inni.
Macuser, lub też iPhone-user, bo zdaje się, że tych jest więcej, przeważnie docenia piękno designu. Robiąc zakupy patrzy na to jak dany produkt będzie się komponował z wnętrzem mieszkania, a kolor dopasuje do przewodniego motywu w swoim domu. Pilnuje się, żeby biurko na którym stoi jego komputer, prawdopodobnie Mac, było minimalistyczne, posprzątane i zadbane. Podobnie zresztą postępują osoby, które cenią sobie styling/tuning samochodów, a w szczególności niemiecki “clean look”. Całość musi ze sobą grać, a lakiery muszą się wzajemnie uzupełniać lub tworzyć odpowiedni kontrast. Przykładów możnaby mnożyć – to taka sama różnica jak pomiędzy bloggerami, gdzie pierwszy korzysta z Bloggera z najbrzydszym możliwym motywem, a inny woli Tumblra lub WordPressa z wyglądem dostosowanym do indywidualnych potrzeb.
Wszyscy jesteśmy inni.
Mamy różne potrzeby. Nie rozumiemy siebie nawzajem. Sam nigdy nie zrozumiem dlaczego ktoś w ogóle chciałby delektować się hamburgerem za 2 PLN3 czy laptopem brzydszym niż noc. Nie zrozumiem dlaczego ktoś zielony samochod na nieobniżonym zawieszeniu obwiesił czerwonymi spojlerami, przykleił na ośmiorniczkę chrom na błotniku i pomalował felgi w sraczkowate kropki. Podobnie te osoby nie zrozumieją dlaczego kogoś obchodzi stan czystości samochodu, co userzy widzą w produktach Apple i dlaczego zdecydowali się za zakup tak drogiego dwukanałowego wzmacniacza audio.
Najgorsze jest jednak to, że bardzo źle reagujemy na rzeczy, których nie rozumiemy. Jako naród. Jako ludzie. Nienawidzimy, szydzimy, zazdrościmy. Dzisiaj możemy S-klasę kupić dwa lub trzy razy taniej niż nowego Miniaka, a temu pierwszemu kierowcy puścimy spojrzenie pełne nienawiści i komentarz przepełniony jadem, podczas gdy do tego drugiej się uśmiechniemy. Paradoks, ale taką mamy naturę. Czas to zmienić …
… i wystarczy zrozumieć, że nie wszystko i wszystkich będzie nam dane zrozumieć.
Zdjęcie: Lexi Rose
Chcesz zwrócić mi na coś uwagę lub skomentować? Zapraszam na @morid1n lub na forum.