Kilka dni temu pisałem o tym dlaczego nie mam zainstalowanego Office dla Mac. Rozpętała się z tego niezła burza w komentarzach, na tyle duża, że trzeba kilka rzeczy skomentować…
Pierwszą sprawą jest sam Office – jest to (niestety) de facto standard jeśli chodzi o pakiety biurowe. Z całego pakietu jedynie Excel1 zasługuje na miano najlepszej aplikacji w danej kategorii na świecie. Word to bardzo mocna propozycja, ale Pages jest znacznie bardziej użyteczną aplikacją dla typowego domowego usera. Niestety, ale wątpię czy ktokolwiek wykorzystuje więcej niż 10% możliwości Worda. Do tego dochodzą problemy z kompatybilnością z poprzednimi wersjami – miałem przypadek, gdzie doinstalowanie wtyczki od Microsoftu, która czytałaby starsze pliki .doc powodowała wykrzaczanie się całego systemu operacyjnego (czasy XP). Jeśli na deski weźmiemy z kolei Powerpointa i Keynote to propozycja Apple wygrywa każdy pojedynek. Nie chodzi tutaj jednak decydowanie się na dany pakiet, tylko dobieranie programów względem własnych potrzeb. Tak – nie mam potrzeby korzystania z Office’a, co mnie bardzo cieszy. Tak – rozumiem osoby, które nie mają wyjścia. Tekst można zawsze sformatować, dlatego jestem zwolennikiem pisania w Markdown lub plain text – tylko to nam zapewni 100% dostęp do naszych prac w przyszłości.
Ale ja nie o tym … Denerwuje mnie fakt, że producenci stosują własne aplikacje, które chodzą w tle lub uruchamiają się automatycznie raz na jakiś czas, aby uaktualnić ich oprogramowanie. W środowisku OS X już dawno za standard zostało przyjęte automatyczne (bądź ręczne, zależnie od preferencji użytkownika) sprawdzanie uaktualnień przy każdym uruchomieniu danego programu. Minusem tego rozwiązania jest oczywiście brak automatycznych uaktualnień dla aplikacji, których nie uruchamiamy – mnie osobiście akurat to zupełnie nie przeszkadza, ponieważ skoro czegoś nie uruchamiam, to najczęściej oznacza, że mnie ta rzecz z takiego czy innego powodu nie interesuje. Zazwyczaj też ląduje w koszu jak zabiorę się za porządki na dysku. A jeśli dany producent decyduje się na oprogramowanie, które cały czas chodzi w tle, lub nawet tylko od czasu do czasu uruchamia się celem sprawdzenia czy nie czeka na nas update, to paradoksalnie kończy się to mnóstwem zbędnych procesów działających w tle i niepotrzebnie spowalniających pracę całego OS X. Takie praktyki stosuje Adobe, Google, Microsoft oraz paru innych – nie toleruję tego. Może jestem w tej kwestii wyjątkiem, ale lubię i chcę mieć kontrolę nad tym – nie chcę, żeby coś się bez mojej wiedzy uruchamiało. Między innymi dlatego mechanizm aktualizacji oraz możliwości szybkiej instalacji programów na innych komputerach tak mi odpowiada.
W komentarzach jeszcze pojawił się głos krytykujący rozwiązanie Apple pod Windows, który również skorzystał z dedykowanej aplikacji do uaktualniania iTunes oraz QuickTime – też mnie z tego powodu trafiał szlag. A co do samego Microsoft Office – więcej o tym dlaczego go nie lubię napisałem tutaj.
- W moim mniemaniu naturalnie. ↩
Chcesz zwrócić mi na coś uwagę lub skomentować? Zapraszam na @morid1n lub na forum.