W zeszłym tygodniu, po blisko tygodniowej nieobecności na Google+, zdecydowałem się z jakiegoś powodu tam udać — szczegóły tej wycieczki są mi dzisiaj zupełnie nieznane, a dla celów tego tekstu, zupełnie obojętne. W każdym razie zerknąłem na stream, chwilę poczytałem, udałem się do powiadomień, sprawdziłem kto mnie dodał. Niby wszystko w porządku. Następnie kliknąłem w swój profil, ponieważ chciałem sprawdzić cóż to ja takiego ostatnio wrzucałem i czy przypadkiem podzieliłem się wernisażem w Leica Gallery. Dopiero na tej stronie ujrzałem komunikat, że zgodnie z polityką Google’a, jego regulaminem i cholera wie czym jeszcze, mój profil został zablokowany. Spokojny, puściłem info o tym na Twitterze — niech sobie nie myślą Panowie Google’owcy, że zleknę się ich gierek1 — i udałem się do wspomnianego regulaminu celem zobaczenia czym takim mogłem zawinić. Zdjęcie: nie jest nagie. Imię: jest. Nazwisko: owszem. Niecenzuralne słowa w profilu: Apple? Nie. A może? Bliżej końca był akapit na temat konieczności stosowania prawdziwego imienia i nazwiska, a w obliczu ostatnich narzekań na blokowanie fikcyjnych kont oraz chęci zbierania każdych informacji o wszystykich przez Google doszedłem do wniosku, że to prawdopodobnie o to chodzi. Nie udało mi się oczywiście znaleźć jakiegokolwiek sposobu na kontakt z żywą istotą, więc zajrzałem pod specjalny link, pod którym krył się formularz, zgodnie z którym miałem podać linka do źródła w internecie, które jest w stanie uwiarygodnić moją tożsamość. WTF?! No cóż — zaryzykowałem i wkleiłem polską stronę redakcyjną iMaga. Dwa dni później konto zostało mi przywrócone wraz z wszystkimi moimi postami.
Mam wrażenie, że Google zaczyna lekko panikować w związku z zadymą wokół Androida i patentów z nim związanych. Łamie prawo jak mu się żywnie podoba, kopiuje coś się tylko da, a wkrótce rozpocznie się spora batalia sądowa pomiędzy firmą z Mountain View, a Microsoftem, Oraclem, Applem i paroma innymi korporacjami. Ich dział reklam tymczasem może stać się ich jedynym sensownym źródłem utrzymania i mają zamiar Google+ wykorzystać na tyle ile się da — prawdziwe dane użytkowników niewątpliwie ułatwią sprzedaż tych pierwszych oraz pozwolą na ich drobiazgowe ich ukierunkowanie pod daną osobę. Czasami zastanawiam się czy jednak Norbi nie miał racji mówiąc, że wiedzą wszystko o wszystkim …
Na koniec jeszcze wyżyję się na debilach odpowiedzialnych za UI Google’a. Zakładek, pasków, stron i miejsc gdzie można coś ustawić jest pierdyliard — z tego powodu nie da się niczego znaleźć. Osoba odpowiedzialna za to powinna zostać skazana na zmienianie swoich ustawień do końca życia przynajmniej pięć razy dziennie. Ostatecznie zgodzę się na rozstrzelanie …
- Ostatnio trochę ich krytykowałem. ↩
Chcesz zwrócić mi na coś uwagę lub skomentować? Zapraszam na @morid1n lub na forum.