Wczorajszy dzień, jak to zwykle bywa przed Świętami, spędzony był na nadrabianiu zaległości. Zwrot T.G.I.F. niestety nie sprawdził się i po dokończeniu wszystkiego co wymagało finalizacji1 nadszedł czas na odpoczynek. Na R’n’R. Rest and relaxation. Oczywiście pod warukiem, że relaksującym można nazwać kilkaset kilometrów w samochodzie. Kiedyś rzeczywiście tak było, ale po pierwsze człowiek się starzeje, wytrzymałość już nie ta sama, a zatłoczone drogi skutecznie ograniczają możliwość popuszczenia wodzy fantazji. Właśnie z tego powodu od jakiegoś czasu decyduję się na nocne podróżowanie — fakt, że cieżko wstać następnego dnia i trzeba odpowiednio zaplanować sen na kilka dni wcześniej (albo wyposażyć się w odpowiednie używki — w Bełchatowie na Statoil mają tanie RedBulle), coby nie kimnąć się jadąc prędkością przelotową. Jednak pomimo wzrostu umiejętności z każdym kolejnym kilometrem, pomimo co raz większej mocy pod maską, podróż wydłuża się co raz bardziej.
Niestety jacyś geniusze, których należałoby zrobić z dupy jesień średniowiecza, upodobali sobie wydawanie pieniędzy na sygnalizatory świetlne. Wszędzie. Gdzie się da. A jak się nie da? Wtedy robi się skrzyżowanie donikąd i stawia się go i tak. Co więcej, jadąc przez wioski wyglądające na opuszczone, bez śladów życia, światła, nawet mizernej świeczki, i tak stoi się na światłach. Na szczęście już niedługo będziemy mieli drogi szybkiego ruchu i autostrady wzdłuż i wszerz — o ile wszystko nie stanie po zakończeniu się Euro 2012. Czyli pewnie nie będziemy ich mieli … Ważne jednak, że Katowicką remontują. Połowa trasy między Warszawą i Piotrkowem Trybunalskim ograniczona jest do jednego pasa i 80 km/h. Remontują, naprawiają i harują niczym woły. W rękawicach, bo ciężkiego sprzętu ni widu, ni słychu. A w nocy tym bardziej. Czemu do jasnej cholery nie zapieprzają tam 24/7? To w końcu bardzo istotny szlak komunikacyjny, a straty finansowe spowodowane wydłużoną podróżą w dzień dla wielu są nie do policzenia. Kończy się to też geniuszami na drzewach i w rowach, bo przecież trzeba wcisnąć i nadrobić stracony czas … Co powoduje jeszcze większe korki …
Wszyscy zgodnie krytykujemy ceny benzyny, jakość dróg, sprawność rządu i pewnie wiele innych rzeczy, o których nawet nie zdaję sobie sprawy. Krytykujemy, bo nas pewne rzeczy denerwują, bo są niedorobione, za drogie, za tanie — dobry powód nie jest zły. W zasadzie to żaden powód nie jest zły. Podejrzewam też, że nasz naród ma częściowo marudzenie wrodzone genetycznie i wzmocnione mlekiem z jedynego słusznego źródła. Najgorzej jednak jest z technologią. Tutaj potrafimy jak nikt inny znaleźć słabe punkty wszystkiego co nam wpadnie w oko czy nawinie się pod rękę. Tak, dotyczy to również mnie. Wystarczy zresztą poczytać moje pierwsze wrażenia z Fuji X100 — trochę po nim pojechałem. Wady na dzień dzisiejszy podtrzymuję, ale w końcu dostałem do Dominika zdjęcia, które nim robiłem — zalążek niepewności zrodził się po ich obejrzeniu, bo ich plastyka (jpg prosto z aparatu) jest bardzo pociagająca. Przypomina mi to zresztą trochę czytanie recenzji samochodowych i patrzenie na tabele punktowe pod ich koniec. Tak — Golf GTI ma najmniejszy bagażnik w porównaniu z konkurencją, ma najmniej miejsca na nogi i traci kolejne punkty za to, że nie można nigdzie postawić 2 litrowej butelki w jego wnętrzu. Za to ma najlepsze zawieszenie, układ kierowniczy i przeniesienie napędu. Z tym Golfem to akurat wymyślony przykład, ale rozumiecie o co chodzi — trzeba patrzeć na te elementy, które nas interesują, które będą lub nie będą przeszkadzały i na wady, z którymi będziemy potrafili żyć … lub nie.
Dlatego zupełnie nie rozumiem recenzji najnowszego PlayBooka od RIM. Wiele rzeczywiście krytykuje go i nie pozostawia na nim suchej nitki, ale są też tacy, którzy twierzdzą, że brak kontaktów, kalendarzy i przede wszystkim aplikacji do poczty to zalety! Zalety! No bo przecież zwiększają bezpieczeństwo. Idąc tym tokiem myślenia to brak jakiejkolwiek elektroniki będzie jeszcze lepszy, bo nikt nie ukradnie nam hasła do pojemniczka przytwierdzonego do gołębia pocztowego, a jego zestrzelenie chyba nie jest legalne. Wyobraźcie sobie co by było gdyby rok temu iPad trafił na rynek bez tych wszystkich rzeczy. Był krytykowany z każdej strony, spychany na margines i nie dawano mu żadnych szans na zaistnienie. A tymczasem blisko miesiąc po premierze jego drugiej generacji wypuszczane jest coś co nie dorównuje modelowi sprzed roku, coś co przy znacznie niższych kosztach produkcji (przynajmniej w teorii) kosztuje tyle samo co iPad, ale nie ma wielu podstawowych narzędzi. Jakby nie patrzeć to iWork dostępny był od Day 1. Nie rozumiem recenzentów, którzy chwalą PlayBooka i zapewniają, że przecież już za chwilę, już za moment będą aplikacje, będzie lepiej działający flash i więcej funkcji. Microsoft też tak mówił, a w Windows Phone 7 nadal niewiele się zmieniło. Widocznie świat zmierza do akceptowania niedoróbek, a chwalić przecież trzeba, bo monopol to zło.
A tymczasem PlayBook to bez wątpienia produkt beta i tak należy go traktować dopóki RIM nie odnajdzie się w tym nowym świecie, którego chyba zupełnie nie rozumie i nie może zdecydować się co jest lepsze: Flash, emulacja Androida czy natywny software.
- No prawie, ale ciiii … ↩
Chcesz zwrócić mi na coś uwagę lub skomentować? Zapraszam na @morid1n lub na forum.